s1

Tel. sat. iridium na pokładzie Selmy: 881621440894.

Bramka do wysyłania bezpłatnych SMS-ów: http://messaging.iridium.com.

Sms-y wysyłane z komórek NIE DOCHODZĄ na Selmę.

ZAŁOGA PROSI O NIEUŻYWANIE W SMS-ACH POLSKICH LITER I PODPISYWANIE KTO JEST NADAWCĄ WIADOMOŚCI.

Na poczatku wiadomości prosimy wpisywać adresata - unikniemy konieczności czytania całej wiadomości i odczyta ją sam zainteresowany.

30-12-2024 Antarktyda
Święta święta i po świętach na Antarktydzie.
Drugiego dnia świąt udało nam się dotrzeć do Portu Lockroy, starej brytyjskiej stacji, która obecnie jest muzeum. Znajduje się tu również najbardziej na południe oddalona poczta.
Podjęliśmy 2 próby lądowania na stacji, jednak przybój uniemożliwił bezpieczne lądowanie. Wizytę w muzeum przełożyliśmy na następny dzień.
Na Antarktydzie obowiązuje pierwszeństwo ruchu pingwinów, a także należy mieć na uwadze, że teraz jest czas wysiadywania jaj.
Ponieważ przy stacji pingwinów jest mnóstwo, wybraliśmy się na spacer, a raczej małą wspinaczkę, w innej części wyspy.
Oglądaliśmy sceny niczym z filmu Nasza Planeta Davida Attenborough, jak pingwiny wykradały sobie kamyczki i zanosiły do swoich gniazd. Otaczające nas góry lodowe, silny wiatr, surowy krajobraz, sprawiały, że czuliśmy się jak wyprawa Shackeltona, w miejscu, do którego nikt jeszcze dotarł. Takie wrażenia można mieć tylko tutaj.

Następnego dnia udało nam się wylądować w Porcie Lockroy. Przeżyliśmy podróż w czasie zwiedzając stara stację, która oddaje klimat pierwszych odkrywców i naukowców tworzących to miejsce. Doskonale zachowane sprzęty domowe, kuchenne, instrumenty naukowe, bar ze starymi butelkami ginu, wzbogacone opisami i wyjaśnieniami, budziły w nas zarówno podziw jak i śmiech.

Kto z Was może się pochwalić, że dostał pocztówkę z Antarktydy? Otóż nasi bliscy niedługo będą mogli, gdy dojdą do nich widokówki ze znaczkiem z poczty na Antarktydzie.
IMG_3843.webp
IMG_3234.webp
IMG_6327.webp
IMG_3913.webp
IMG_3698.webp
.
27-12-2024 Port Lockroy, Antarktyda
Narodziła się nowa świecka tradycja Polonii przebywającej na Antarktydzie podczas świat Bożego Narodzenia.

Na wigilie przybyliśmy do wraku starego statku wielorybniczego.

Na Antarktydzie wigilia jest dniem wolnym od pracy a my zdecydowaliśmy się celebrować go wycieczką kajakami po okolicy.

W kuchni najlepsza impreza a w naszym przypadku w kambuzie. Na kolacje przygotowaliśmy barszcz z uszkami oraz makowiec. Z Polski przyjechał opłatek. W nocy przyszedł Mikołaj i zostawił każdemu prezent - czapkę Selma Expeditions.

Pierwszy dzień świat spędziliśmy tradycyjnie: objadając się słodyczami oraz oglądając antarktyczne świąteczne filmy czyt. „Endurance” o wyprawie Sir E. Shekletona i odnalezieniu wraku.

Dobiliśmy do Portu Lockroy, starej brytyjskiej baza naukowej, z której można wysłać pocztówkę z Antarktydy. Zamierzamy to zrobić dzisiaj.

fot. Martyna Skura
BD199AD3-0B5D-4E07-B770-200173CCB43E.webp
IMG_0308.webp
IMG_0313.webp
IMG_0318.webp
IMG_0380.webp
Produkcja uszek
.
27-12-2024 Port Lockroy, Antarktyda
Narodziła się nowa świecka tradycja Polonii przebywającej na Antarktydzie podczas świat Bożego Narodzenia.

Na wigilie przybyliśmy do wraku starego statku wielorybniczego.

Na Antarktydzie wigilia jest dniem wolnym od pracy a my zdecydowaliśmy się celebrować go wycieczką kajakami po okolicy.

W kuchni najlepsza impreza a w naszym przypadku w kambuzie. Na kolacje przygotowaliśmy barszcz z uszkami oraz makowiec. Z Polski przyjechał opłatek. W nocy przyszedł Mikołaj i zostawił każdemu prezent - czapkę Selma Expeditions.

Pierwszy dzień świat spędziliśmy tradycyjnie: objadając się słodyczami oraz oglądając antarktyczne świąteczne filmy czyt. „Endurance” o wyprawie Sir E. Shekletona i odnalezieniu wraku.

Dobiliśmy do Portu Lockroy, starej brytyjskiej baza naukowej, z której można wysłać pocztówkę z Antarktydy. Zamierzamy to zrobić dzisiaj.

fot. Martyna Skura
.
24-12-2024 Trinity Is.
Ekipa Selmy postawiła pierwsze kroki na Antarktydzie

Wszystkie kryzysy zdrowotne związane z przekroczeniem Cieśniny Dreka, zniknęły jak ręką odjął.

Pierwszą wyspą, która nas przywitała była D’Hainaut, w okolicach Trinity Island. Ekipa pingwinów i słoni morskich podjęła nas z zainteresowaniem. Pierwsze kroki, zapadanie się w śniegu po kolana oraz podziwianie ciekawskich i zabieganych pingwinów białobrewych trwało jakieś 30 min.

Wachty nawigacyjne obfitowały w piękne światło, które oświetlało góry lodowe. Wyglądało to cudnie w kompozycji z morzem i górami lodowymi.

Kierowaliśmy się na południe ku przygodzie. Krzysiek i Martyna dotarli na kontynent antarktyczny na pokładzie kajaku. Nie lada osiągnięcie, gratulujemy!

Dla wielu z nas kulminacyjnym punktem dnia były świeże steki argentyńskie usmażone przez Kubę. Ten smak pozostanie z wieloma z nas do końca życia.

Białe święta przyszły wcześniej w tym roku bo już w noc z 22 na 23 grudnia. Cały dzień towarzyszył nam padający śnieg. Odważna Kasia nie może wyjść ze zdumienia, że jest tu tak ciepło (temperatura około 0 stopni)i, że nie wszystko jest zmrożone. O czym świadczyło ciągłe zapadanie się w śniegu.

Obecnie zmierzamy w kierunku wraku, gdzie spędzimy wigilię. Karpia co prawda nie będzie, ale kambuz zadba o uroczystą i wyrafinowaną kolację na miarę naszych możliwości.

Życzenia zdrowych, wspólnych, białych świąt prosto z Antarktydy.

fot. Martyna Skura
IMG_5826.webp
IMG_1188.webp
IMG_5896.webp
IMG_5900.webp
.
23-12-2024
selma.webp
Projekt: Pracownia Projektowa Kolorama Grzegorz Szpila
.
22-12-2024 Cieśnina Drake'a
Dopływamy.
Tydzień z życia na pokładzie Selmy.
11 osób, które nigdy się nie spotkało na lądzie w Polsce, spotkało się w marinie na końcu świata, zwanym Ushuaią.
Załadunek żywności, która miała nas wyżywić przez 3 tyg na Oceanie Południowym, zajął kilka godzin. Oddanie cum nastąpiło we wtorek 17 grudnia o 9:30 czasu lokalnego.
Kanał Beagla i Przylądek Horn mignęły pierwszego dnia a my ostatni raz cieszyliśmy się 2-daniowym obiadem, deserem, kolacją i lekturą książek o Ernescie Shekletonie, wyprawie Belgica oraz innych odkrywający, dzięki, którym możemy tu teraz być.
Cieśnina Drake’s dla każdego z nas była inną przygoda. Niektórzy z nas lewitowali w swoich kojach, inni przez 2 dni jedli tylko kisiel. Ktoś ćwiczył kocie ruchy poruszając się po pokładzie. Inni niezłomnie stali na wachcie i wypatrywali lepszej pogody. Gdzieś z tyłu głowy trwała myśl, że to tylko tymczasowe, że to wszystko co nas czeka wart jest tych chwilowych niedogodności.
Podczas porannej wachty nawigacyjnej przywitało nas różowo-pomarańczowe niebo, księżyc po naszej lewej, a na horyzoncie co chwile widoczne były fontanny wydechów wielorybich. Samo to już spłaciło dług Cieśniny Drake’a. Humbak, który przez 30 min pływał wokół nas, skakał, pokazał grzbiet, płetwy, brzuch, zdecydowanie nadpłacił dług.
Kolejne wachty odznaczały na liście: słonie morskie, pływające pingwiny, wieloryby, albatrosy, wydrzyki, delfiny, góry lodowe.
A jeszcze nie zeszliśmy na ląd…
Pozdrowienia z Selmy:
Kasia, o nieodkrytych pokładach talentów
Paweł, który szuka ciepła a wybrał się na Antarktydę
Krzysiek, który przyjechał na Selmę rowerem z Santiago de Chile
Leszek, który oszukał system i zabrał ze sobą termofor
Mariusz, który jest dobry w obliczeniach
Wojtek, który nie docenił siły słońca antarktycznego
Szymon, który sypie sucharami jak z rękawa
Martyna, autorka tekstu, blogerka
www.lifein20kg.com na Instagramie: lifein20kg
Stała Załoga Selmy:
Michał, kapitan o niewyczerpanych pokładach cierpliwości
Kasia, dbająca, aby każdy na pokładzie miał kamizelkę asekuracyjną, szelki i pasy
Kuba, specjalista od steków
Zdjęcie od Marta(28).webp
Zdjęcie od Marta(29).webp
Zdjęcie od Marta(30).webp
Zdjęcie od Marta(31).webp
.
29-11-2024 cd
PRZEGLĄD TEATRALNY - strona ostatnia-RECENZJE
Bilety na spektakle w obwoźnym teatrze wystawiającym sztuki wzdłuż Kanału Beagla są trudno dostępne i bardzo drogie. Wynika to z błahej przyczyny-miejsc dla publiczności przygotowano jedynie 12 wliczając w to inspicjenta. Teatr po kilkunastu latach działalności stał się wręcz instytucją. W pewnych wąskich kręgach o wysublimowanych gustach, wizyta w tym niecodziennym odeonie plasuje się zdecydowanie ponad stolik w kopenhaskiej Nomie czy loża w mediolańskiej La Scali. W wiosennym repertuarze znalazła się jedna nowość. Dla krytyków przewidziano pokaz przedpremierowy. Ciekawość wszystkich wzbudziła zapowiedź, że na warsztat wzięto adaptację niemieckiego hitu kinowego z początku lat 80tych-„Fitzcarraldo”. Czy teatr to udźwignie? Czy można konkurować z Herzogiem, Cardinale i Kinskim? Czy da się odwzorować w tak małej przestrzeni dżunglę? Wstawić na deski sceniczne statek opętanego melomana Fitzcarraldo? Czy można z aktorów wydobyć ten trud i znój? Otóż można! I to z jakim powodzeniem!
KAJAKI
Jestem absolutnie przekonana, że jednym z najbardziej epickich wyczynów, jakich zespołowo dokonaliśmy na tym wyjeździe, należy nazwać pierwszą wyprawę kajakową pod czoło lodowca. Wszystkie kolejne były już jak ten przysłowiowy „pikuś”.
Po pierwsze-kajaki sztuk cztery, należało nadmuchać. Na pokładzie. Uspokoję-była pompka.
Po drugie-należało je zwodować i nie spuścić ze smyczy. O pardon, z cumy.
Po trzecie-należało się do nich wgramolić po dwie osoby i nie wywrócić spektakularnie do góry dnem.
Po czwarte-używając wioseł (och, jaka ulga, że były!) przepłynąć uroczą zatokę, w której kotwiczyliśmy na noc, aż do pierwszej mini kaskady. Różnica poziomów-może metr. Przy przypływie.
Po piąte-należało te cztery karne Azorki na cumie, idąc brzegiem, przetransportować do drugiej kaskady. Różnica poziomów-dwa metry.
Po szóste-trzeba było te cztery długaśne, ciężkie, mokre parówy zarzucić na ramię, lub co silniejsi, ponad głowę, i w dwie osoby przytaszczyć po całkowicie niewspółpracującym terenie skalistym, wyboistym i śliskim.
Po siódme-kiedy wydawało się, że wszyscy już zapomnieli o branym dnia poprzedniego prysznicu i radości wynikającej ze zmiany woni w kajutach, należało przepłynąć ledwie kawałek do kolejnej plaży, wysiąść z parówy i znów ją przenieść. No dobra. Było bardziej poziomo, co nie oznacza, że płasko.
Po ósme-nie wiem, jak wy, ale ja już jestem wykończona, a teraz znów trzeba wsadzić swe jestestwo w ten rydwan i ćwiczyć mięśnie barków.
Doprawdy braknie mi tchu, by opowiedzieć Wam, jak bardzo było warto. I towarzysko, i widokowo. Łażenie po jęzorze lodowca jest bezcenne. Opływanie go w takiej intymnej bliskości jest erotycznym, rozpustnym doznaniem.
Po dziewiąte-„-Kapitanie, a byłeś już tutaj z jakąś grupą kajakami?”. „-Nie, z grupą, nie. Byłem sam-raz dronem, a raz pieszo. Bez kajaka.”
W ten oto sposób staliśmy się aktorami obwoźnego teatru w sztuce pt.„Fitzcarraldo”. Tyle, że zamiast Iquitos w Peru był Kanał Beagla w Chile, zamiast statku były kajaki, w rolę szalonego inżyniera wcielił się sam Kapitan, a zamiast akompaniamentu jak z Wagnerowskiej opery, bobry słyszały same niecenzuralne posykiwania.
Po dziesiąte-nie macie pojęcia, jak długo będziemy to pamiętać!!!
ola IMG_6762.webp
fot. Ola Kocewicz
IMG-20241128-WA0008.webp
fot. Ewa Mikołajczak
IMG-20241128-WA0007.webp
fot. Ewa Mikołajczak
IMG-20241126-WA0031.webp
fot. Jacek Sobuś
IMG-20241122-WA0042.webp
fot. Jacek Sobuś
DSC_2446.webp
fot. Darek Kwak. Jest Bóbr!!!
20241122_114321.webp
fot. Gocha Wojtaczka
20241122_131857.webp
fot. Gocha Wojtaczka
.
28-11-2024 Kanał Beagla
ZA KULISAMI
czwarty GONG
Ekipa techniczna w pocie czoła ustawia ostatnie fragmenty dekoracji. Za kurtyną słychać szmery, nieśmiałe ciche rozmowy, jakiś stłumiony chichot, a to oznacza, że widownia po 20-sto minutowej przerwie już się wypełniła.
„Szybko, szybko, jeszcze trzeba wyprostować jedno drzewko po prawej stronie, i wygładzić płótno na najdalszym planie.”Ostatnie spojrzenie czy wszystko jest na swoim miejscu. Na sztankietach w tyle olbrzymia płachta jako horyzont z górą z czołówki Paramount Pictures, poniżej „Morskie Oko” Stanisława Witkiewicza-no może trochę jednak więcej śniegu nad wodospadem. Po lewej Matternhorn identyczny jak z tabliczki Toblerone.
„Oj, oj, podwinęła się jeszcze kotara kulis. Prostować! Prostować! Poprawić blejtramy z namalowanymi drzewami. Chryste! Kto tu dał te tatrzańskie świerki?! To do „Halki” jest-wynieść natychmiast i przynieść te z bonsai! Pan Heniu będzie wiedział, gdzie stoją! Oświetleniowiec niech poprawi reflektor w podłodze-więcej lazuru, i ten kierunkowy na delfiny dajcie. Wyciągnij głowę foki ponad fale-na litość boską, przecież ci z pierwszego rzędu w ogóle jej nie zobaczą!! Kaczki wyżej, wyżej, jeszcze troszkę w stronę moreny czołowej. Lodowiec bardziej do pionu proszę, o tak, tak, już jest idealnie.
Dwie minuty, moi drodzy, dwie minuty!”
Scenograf rzuca okiem ostatni raz na efekt finalny swojej wielomiesięcznej pracy. Jest dokładnie taki, jaki chciał uzyskać:
przesadzony kicz, przerysowana tandeta, lipa; taki żarcik, lekkie puszczenie oczka do widza. Ma się poczuć jak na luksusowym wyjeździe roku, na który ubezpieczenie OC i NNW kosztuje tyle, ile last minute do Azji w ferie zimowe! Duma rozpiera Scenografa, bo wie, że niemożliwością jest znaleźć takie idealne okoliczności przyrody gdziekolwiek na świecie! Daje znak, że można zaczynać. I kiedy muzyka wzbiera na sile, a ciężka, atłasowa kurtyna zaczyna lewitować nad podłogą, kątem oka zauważa, że nie ma bobra! B-o-b-r-a! Na płycie pilśniowej-z tymi suchymi krzaczorami-żeremie! Matko jedyna, bez bobra nie będzie suspensu!!! Gdzie jest bóbr?!?!
MARTWA NATURA
Wybiegliśmy na pokład i spojrzeliśmy dookoła siebie. Obłęd! Czysty obłęd! Płyniemy Kanałem Beagla, otaczają nas strzeliste góry, które od połowy pokryte są jeszcze śniegiem. Poniżej gęsty las magellański, przez który nie sposób się przedrzeć. Woda zaczyna zmieniać kolor z lazurowego na bardziej mleczny, a to oznacza, że zbliżamy się do cielącego się lodowca. Kapitan wyciąga czterometrową rurę, podobną do tych z rusztowania. Chętni do bycia gondolierem ustawiają się na dziobie. Rura w dłoń, prawo, lewo, trzeba odgarniać growlery. Szybko okazuje się, że nie jest to łatwe zadanie, wiec i romantyków do weneckiego zajęcia ubywa. A przed naszymi oczami rośnie lodowa ściana.
Stoimy jak wryci, oczarowani lodowcem. Jego kolor hipnotyzuje.
Poprosiłam załogantów kilka dni później o podsumowanie wrażeń z tego poranka. Jak najkrócej, by wydobyć sedno tego widoku.
Niebieskość.
Potęga.
Respekt.
Mnie na myśl przychodził piórnik z naostrzonymi kredkami ustawionymi na sztorc. Ewentualnie skały tufowe z Kapadocji w wersji lodowej, albo indiański pióropusz. A jak już mocno „odpłynęłam”, zamknęłam oczy, to poczułam lody o smaku smerfowym.
Najbardziej celne określenie wydaje się, że znalazł A.K. - „zjawisko o skłonnościach samobójczych”. Bo przecież ten przenikliwie niebieski lodowiec w końcu zniknie. Spędziliśmy pod nim pół dnia, kręcąc SELMĄ bączki i ustawiając się z każdej możliwej strony fiordu. Kolejne ujęcia były inne, bo lodowiec podczas naszej krótkiej
wizyty utopił kilkadziesiąt ton siebie. Kilka tych „uronionych łez” udało się złapać okiem drona.
Trudno mi zliczyć, ile lodowców uwieczniłam na zdjęciach. Wszystkie majestatycznie piękne. Zmusiły mnie do przewertowania kilku naukowych dywagacji z zakresu glacjobiologii, geologii, klimatologii i rozpraw filozoficznych o znikaniu. O pęcherzykach powietrza, o odbijaniu światła słonecznego, o teksturze lodu i naturze optycznej. Chile, po Antarktydzie i Grenlandii, ma w swych granicach trzeci co do wielkości lądolód. W dużej mierze całkowicie niedostępny. Wiele zatoczek nie ma tu nazwy własnej. Jeszcze kilka lat temu wskazania GPS i map różniły się o milę! To teren dziki, wciąż mało zbadany. Podczas trekkingów czuliśmy się jak zdobywcy, stawiając pionierskie kroki w gęstej trawie. Ziemia Ognista-ziemia plemienia Yamana-daje wciąż niewyczerpane możliwości wędrówek.
Czy były delfiny? Były.
Czy były foki? Były.
Czy były kondory? Były.
Do tego masa kaczek, dzikich koni, drobnych owadów, z których część przypadkiem nie raz połknęłam. Z góry przepraszam za swą indolencję, ale do nazw animalnych słabą mam pamięć, wiec czy delfin był obscura, czy kaczka była Fueguino, Austral czy Magellana - nie zapamiętałam. Rzec można, że były wszystkie zwierzaki, których się spodziewaliśmy. Ale jeden przedstawiciel fauny nas całkowicie zaskoczył, bo na niego w ogóle nie liczyliśmy-bóbr.
Szkodnik, piernik jeden, niszczyciel, samo zło. Lasy poobgryzane, zapory porobione, sztuczne jeziorka, rozlewiska. Wszystko szlag trafi, jak ten sierściuch tak będzie się rozprzestrzeniał. A będzie, bo wrogów tu nie ma za grosz!
Powinniśmy mu życzyć jak najgorzej, a jednak po każdym spacerze, pierwsze pytanie jakie padało z wielką troską: „A bóbr był?”
IMG-20241125-WA0037.webp
fot Ola Kocewicz
IMG-20241125-WA0050.webp
fot. Jacek Sobuś
IMG-20241125-WA0052.webp
fot. Ewa Mikołajczak
IMG-20241125-WA0055.webp
fot. E. Mikołajczak
Ewa Mikołajczak
26-11-2024 Kanał Beagla
ANTRAKT
Tyle było ostatnio wrażeń, że czas zrobić sobie małą przerwę.
„-Kawki?”
„-Herbatki? Czarnej, zielonej czy owocowej?”
Pamiętacie zabawę w „piekło-niebo” z czasów sprzed Lego, kiedy nikt nie był świadomy,
że tę przemyślanie złożoną kartkę A4 można nazwać origami? Dziecięce wyliczanki snuły się godzinami: „Piekło, niebo, czyściec, raj, swoją duszę tutaj daj ….”
Muszę zmienić zasady tej gry i wyrecytować ją od końca.
_*Raj*_ znajduje się bez wątpienia w forpiku-niebieskie skrzynki usztaplowane jedna na drugiej, zabezpieczone odpowiednio, by nic z dóbr w nich umieszczonych nie wypadło podczas żeglowania. Owoce znane, warzywa mniej znane /choćby to malutkie krągłe zapallito/,
360 jaj, wołowiny jak dla połowy pułku, a serów tyle, że moglibyśmy podjąć delegację
z Ambasady Francuskiej! Albo Szwajcarskiej! Albo jedną i drugą!
_*Nieba*_ w gębie doświadczamy
dzięki kolejnym parom na wachcie kambuzowej. Poprzeczka szybuje w górę codziennie.
Po tygodniu wyłaniają się kulinarne asy w poszczególnych kategoriach.
„-Mniej czy bardziej wysmażona?”
„-W koszulce czy na twardo?”
„-Coś na wygładzenie?” /dla niewtajemniczonych, to moment, kiedy już nikt nie może niczego wcisnąć, ale chleb, masło, miód i dżem proszą się same o swoją kolej/.
_*Czyściec*_ zacznie się już w samolocie. Przypomni się początek tej opowieści. Stewardessa, jak z argentyńskiego filmu, poda jajecznicę z proszku, nie do końca rozmrożoną bułkę, a jeśli tylko trafi się rząd 45+ w ekonomicznej, to już nawet wybór między chicken a pasta nie pozostanie.
_*Piekło*_ będzie po powrocie, kiedy patrząc na wyświetlacz wagi, każdy z uczestników tej ekspedycji złapie się za głowę i przetrze powieki z niedowierzaniem. Prawda w oczy kole…
To może jednak nie przecierać tylko zamknąć i pozostać w tym Selmowym „Alcatraz”,
aż nie skończą się zapasy?
Pierwszy GONG
„-Podaj mi jeszcze smalec. Tak, ten z jabłkiem.”
„-Proszę , galaretka
agrestowa dla Ciebie, ale poczekaj, poczekaj, jeszcze kleksik bitej śmietanki-mam tu taką pyszną w sprayu.”
Drugi GONG
„-Pod którym materacem jest mąka? Trzeba dziś już ciasto na jutrzejszy chleb z żurawiną wyrobić!”
„-Słuchaj, potrzebuję tych twoich ogórków kiszonych jako kontrapunkt do kaszanki. Czy masz wobec nich jakieś plany?”
„-Wykluczone, co ja podam do placków ziemniaczanych z gulaszem?!”
Trzeci GONG
Kapitan woła na pokład.
W czasie pauzy zmieniono scenografię.
IMG-20241125-WA0030.webp
fot. H Chełmońska
IMG-20241125-WA0055.webp
fot. H Chełmońska
IMG-20241125-WA0044.webp
fot. H Chełmońska
IMG-20241125-WA0052.webp
E. Mikołajczak
IMG-20241125-WA0037.webp
fot. A. Kocewicz
.
23-11-2024 Horn
ROZWINIĘCIE.
Kurtyna w górę.
Porzućmy daty i czas. Skoncentrujmy się na miejscu.
Spójrzmy na świat z innej perspektywy.
I nie mam tu na myśli wywracania swojego uniwersum do góry nogami w pogoni za czymś lub ucieczce przed czymś. Nie chcę też wchodzić w kognitywne przemiany typu „overview effect”, jakich doświadczają astronauci spoglądając na Ziemię z kosmicznych odległości.
Zakręćmy globusem. Ale nie, nie. Nie wokół osi, trzymając palec na równiku i wprawiając planetę w hipnotyzujący ruch. To za łatwe. Spolaryzujmy całe skupienie na dwóch zaciskach magnetycznych, które trzymają władzę nad południkami.
Zachodnim południkiem o numerze 67 przez Grenlandię, Nową Funlandię, Holenderskie Karaiby, środek amazońskiej dżungli na trawersie Manaus, zsuńmy się niemal na sam dół, do miejsca, gdzie Antarktyda próbuje zaczepić figlarnie wywinięty haczyk południowoamerykańskiego kontynentu.
Stopklatka.
Spójrzmy na świat z boskiej perspektywy.
Jest taki fresk w Kaplicy Sykstyńskiej. Namalował go Anioł. Na imię miał Michał.
A na malunku jest Adam. Och, jakżeż on pięknie zbudowany! Twarz beznamiętna i oprócz sześciopaku tuż nad pępkiem, siły w chłopinie nie widać. Jakaś niewyobrażalna moc pozwala mu wznieść omdlałą rękę w stronę potężnego i majestatycznego Stwórcy wypełniającego prawą część dzieła.
Ten, odziany w szeroki, dostojny płaszcz, w który dmucha wiatr, kieruje swą dłoń w stronę Adama. Centralnie zakomponowany gest, styk palców, promieniuje silną energią, dynamizmem i magiczną aurą. Z figlarnością nie ma bynajmniej nic wspólnego.
Przylądek.
Naturalnym wyborem podróży po południowej półkuli składającej się w większości z wód oceanów, jest jacht. Daje najwięcej możliwości dotarcia do miejsc niezwykłych, bo niedostępnych przy użyciu innych środków komunikacji, czego niewątpliwie wyrazistym przykładem jest SELMA, mając na swym koncie rekord Guinessa.
Jest jednak jeden feler-jednostka na Aviomarinie, nie jest kompatybilna z jednostką pływającą. Nie pamiętam jak przebiegała podróż między Ushuaia, a Przylądkiem. Sorry Batory!
Mam migawki.
W Ushuaia kapitan zarekwirował załogantom paszporty i dokonał odprawy w urzędzie celnym, podczas gdy cała ekipa raczyła się kawą w „Ramos Generales” i podziwiała osobliwy wystrój toalet w tym kultowym przybytku.
Następnie wskazano nam kajuty i po upchnięciu we wszystkie możliwe kąciki i szparki polarów, gaci z merynosa i czapek - też z merynosa, odebrano nam ostatnią nadzieję na wolność, zabierając żeglarskie worki do tajemniczego magazynku na lądzie.
Ani chybił-staliśmy się zakładnikami.
Kapitan przeprowadził szkolenie wstępne używając żeglarskich sformułowań, którym nawet translator Google nie podoła.
Dzień, noc, dzień, z Argentyny do Chile, trochę wszystko stało się płynne. Nomen omen. Przedstawiciel służby fitosanitarnej wszedł na pokład w Puerto Williams. Dlaczego bakterie nie mogą podróżować z nami? Przecież nie zajmują dużo miejsca! Wizyta zdecydowanie z cyklu tych „na huki”, bo facet w ogóle nie odniósł się do procesów fermentacji zachodzących w żurku czy śledzi w occie przemyconych z Polski przez J.
Krótkie ocknięcie na zdobycie Cerro Bandera, ostatnie uzupełnienie zapasów i znów mnie zmogło. Konie, jakieś dzikie konie skubały trawę blisko portu; czyżby ominęła mnie kolejka argentyńskiego merlota?
Musiało wiać, bo mam wrażenie, że rozwinęliśmy wszystkie żagle.
I tak, na pełnym szwungu, dotarliśmy do miejsca, gdzie naszym oczom ukazał się charakterystyczny kształt wyspy.
Jak w każdej opowieści, najpierw jest wielki wybuch, a potem akcja stopniowo przyspiesza. Teraz możecie się uszczypnąć, bo właśnie dotrwaliście ze mną do chwili, kiedy odpalimy race. Bynajmniej nie ratownicze, choć patrząc na miny niektórych współtowarzyszy, może i Validol by się przydał, żeby opanować łomot serca!
Oto jest HORN!
Zadziałał „efekt Adama”-ożyłam. Hop, siup do pontonu, bo na brzegu czeka już gospodarz - Hornowy Latarnik w uniformie moro. Wita ciepłym uśmiechem, starając się odwrócić naszą uwagę od setek schodów, jakie przyjdzie nam pokonać, by z poziomu morza przedostać się do słynnego monumentu z albatrosem. Podczas niemal dwugodzinnej wizyty doświadczamy każdej pory roku. Jest deszcz, grad, tęcza, słońce. I wiatr-przeszywający zimny wiatr, który jednak nie zniechęca, by zrobić wspólne zdjęcie pod pomnikiem w specjalnie na rejs uszytych przez Jacka polarach. Jest też czas na wizytę w latarni, zostawienie tam selmowej czapeczki, zakup pamiątek i przybicie pieczątek. Gdzie? No oczywiście, że w paszportach, które na ten podniosły moment kapitan raczył uwolnić z jachtowego sejfu. Wszak Horn jest szczególny, nie podlegający podziałom i granicom. Jest Republiką Na Styku o nadprzyrodzonej mocy oddziaływania. Wielowątkowo, wielopoziomowo, wielorako. Po prostu Bosko.
Aby tradycji stało się zadość Horn należy opłynąć. Od południa. I tu już nie ma żartów. Atlantyk konkuruje z oceanem Spokojnym o władzę. Zażarta walka udziela się i nam, choć wytrwale pokonujemy kolejne mile i korzystając z niezwykłego tła pozujemy jeden za drugim z „misiem” (kapitanem) i bez „misia” (kapitana). Sesja nader wyczerpująca, bo wymagała od uczestników składania się w tak niecodzienne figury i pozy, że na lądzie nie dane nam ich będzie już powtórzyć.
Czas na fajerwerki, konfetti i szampana! Mamy to!
IMG-20241121-WA0038.webp
IMG-20241121-WA0043.webp
IMG-20241121-WA0046.webp
IMG-20241121-WA0023.webp
IMG-20241121-WA0024.webp
IMG-20241121-WA0027(1).webp
,
17-11-2024 Kanał Beagla
WSTĘP.

Odsłona Pierwsza

2002 r. Warszawski Festiwal Filmowy. W planie argentyński film kategorii B, C lub jeszcze dalej w alfabecie. Niby niewymagający. „Wszystkie stewardessy idą do nieba”. Stewardessa Teresa spędza życie w niebiosach, rozdając pasażerom tacki z jajecznicą z proszku, nie zwracając już uwagi na ilość pantomimicznych gestów, jakie automatycznie wykonuje podczas każdego lotu. Po drugiej stronie tej historii - owdowiały lekarz Julián, który leci z urną na koniec świata, by rozsypać tam prochy swojej żony. Jak nie trudno się domyślić, reżyser Daniel Burman, zgrabnie splata życiorysy obu bohaterów, a widz wychodzi z kina cały podekscytowany i jedyne, co nie daje mu spokoju, to nieodparta konieczność znalezienia na mapie tej najdalej na południe wysuniętej mieściny. USHUAIA.

****

Odsłona Druga.

Październik 2023.

Swoją premierę świętuje książka „Selma. Jeszcze dalej niż południe” Dominika Szczepańskiego. 30.10.23r spotkanie autorskie w Warszawie. Niestety dzień wcześniej wracam po dyżurze ze stolicy do Poznania. Ale książkę kupuję.

I czytam.

I czytam.

I wracam do początku.

I studiuję mapy.

A wyobraźnia domaga się więcej.

***

Odsłona Trzecia

Listopad 2023

Telefon do kapitana.

Konkretne dwa pytania.

Czy bardzo buja?

Kwiecień czy listopad?

***

Odsłona Czwarta

Styczeń 2024

Wracając z Miedzianki na Dolnym Śląsku, do której przywiodła mnie opowieść Filipa Springera „Miedzianka. Historia znikania” i architektura Roberta Koniecznego, zbaczam z S5, kawałek na północ od Wrocławia.

Kapitan wybrał urokliwe miejsce na spotkanie, by dogadać szczegóły. McDonald pełen hałaśliwych Żywych Sreber-dzieci podczas zimowych ferii.

Decyzja-listopad.

***

Odsłona Piąta.

7.11.2024. Lufthansa. Poznań-Frankfurt-Buenos Aires-Ushuaia.

SELMA.

***

Odsłona szósta.

Apteczka pęka od leków na chorobę morską. Cinnarizin, cudowny amerykański lek testowany przez nowozelandzkich żeglarzy. A ja po nich zapadam w sen zimowy. Na dobre 36 godzin. W dziobowej gawrze, u wrót forpiku-spiżarni, w której można się poczuć jak uczestnik Masterchefa.

Na ratunek przychodzi klasyk-Aviomarin. I to w samą porę-tuż przed punktem kulminacyjnym. Ale o tym, co tak naprawdę łączy te wszystkie opowieści, nastąpi w kolejnej odsłonie. Szykujcie się na szerokie horyzonty.

Ewa Mikołajczak
20241110_133343.webp
fot. Gocha Wojtaczka
20241110_142751.webp
fot. Gocha Wojtaczka
20241112_102523.webp
20241112_122529.webp
fot. Gocha Wojtaczka
20241113_005308.webp
fot. Gocha Wojtaczka
IMG-20241117-WA0019.webp
fot. Hanka Chełmońska
IMG-20241117-WA0018.webp
fot. Darek Kwak
20241117_122338.webp
fot. Gocha Wojtaczka
20241114_190356.webp
fot. Gocha Wojtaczka
.